Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/440

Ta strona została skorygowana.

— Ja teraz tu mieszkam, — rzekł nieznajomy — od czasu jak Brańsk został sprzedany.
Hrabia dopiero teraz przypomniał sobie, iż tego pana widywał w Brańsku, gdzie, jak mu się zdawało, był czemś nakształt plenipotenta, przyjaciela domu. Był to w istocie pan Gozdowski.
— Brańsk sprzedany! Słyszałem, słyszałem, ubolewałem, ale szczegółów żadnych nie wiem.
— Gdyby to pana hrabiego zająć mogło, najlepiej znając te nieszczęśliwe interesa i skład okoliczności, opowiedziałbym jak najdokładniej.
— A, proszę bardzo! — zawołał hrabia. — Nudzę się w tej Warszawie, będzie mi wielce przyjemnie spędzić z nim chwilę. Chodźmy na obiadek do Bouquerela, zjemy go sobie w gabinecie.
Gozdowskiemu milszym nikt być nie mógł nad tego, co go na dobry obiad zapraszał. Chwycił więc rękę hrabiego z gorącą wdzięcznością i poszli. Zasiedli do stołu w kątku; po pierwszych żalach i westchnieniach nad losem książąt kochanych, Gozdowski tak opowiadanie swe rozpoczął:
— Upadek tego domu oddawna przewidywać było można, a nikt go wcześniej nie widział ode mnie, lecz zaradzić stało się niepodobieństwem. Mały, lichy człowieczyna, niejaki Zembrzyński, któremu książę szambelan, panie świeć nad duszą jego, dał w ucho, gdy był w usługach jego, całe życie poświęcił zemście. Długoby tu opowiadać przyszło... dosyć, że na swojem postawił. Wszystko razem na nas spadło. Książę generał, który o interesach wiedział i troskał się niemi, dostał pomieszania zmysłów, a szambelan, gdy jeszcze marzył o świetności i wielkości domu, nagle się dowiedział, że nie mieli nic. Tu się dopiero okazała prawdziwa wielkość duszy tego człowieka. Zniósł wszystko jak najspokojniej, nie chcąc póty grosza wziąć z majątku, póki długi do ostatniego szeląga nie zostały wypłacone. Posunął to, panie hrabio, aż do śmieszności, ale trudno, słuchać go musieliśmy. Sprzedano obrazy, srebra, powozy, konie, sprzęty, aż do najdrobniejszych pamiątek familijnych. Stary był