Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/444

Ta strona została skorygowana.

— A niańki, niańki! Tak, gdzie wiele nianiek, to wiadomo...
Gozdowski zamilkł, wielce zdumiony.
— Cóż, proszę pana dobrodzieja, niechże mnie pan powie, — począł zaraz Mościński — co się stało z tym... z tym... jakże się zwał... co to się mścił, co wygrał proces?
— A... z Zembrzyńskim?
— Tak, z tym, co w twarz dostał.
— Pan hrabia wie, że gdy proces wygrał, uparł się z samym starym szambelanem traktować, wlazł do niego i człowiekowi, który o Bożym świecie nie wiedział, nagle wyśpiewał, że bankrut, że bez koszuli wyjdzie... i t. p.
— A cóż szambelan?
— Książę? Jam myślał, że go apopleksja ubije. Gdzie zaś! Tak to zniósł i tak mu głowę zmył, a kijem go pono nastraszył, że ten, co tu przybył z wielką fantazją, pojechał jak zmyty.
— Ho, ho! bo ten książę Norbert, — przerwał hrabia, z powagą wielkiego znawcy ludzkich charakterów — książę Norbert to był prawdziwy senator, statysta i człek wielkiego majestatu. Przed nim każdy się czuł maleńkim, panie. To był senator, panie, to był senator! A cóż tedy ten... jakże się zowie?
— Zembrzyński. No, cóż, pojechał do domu, żółtaczki dostał, sprowadzili doktora Cieciorkę za późno, coś tam żółć zaczęła w nim dokazywać i umarł sobie jeszcze wprzód, nim szambelan. A dobrze mu tak, bo był zły.
— A z majątkiem co się stało?
— Podobno, że się jacyś dziedzice znaleźli, bo na majątek zawsze się oni znajdują.
— O tak, — uśmiechnął się Mościński. — Dziwne dzieje... i oto dom zacny, wielki, poczciwy, gniazdo cnoty prawdziwe... wiatr rozniósł i zniszczył. Szkoda, panie, szkoda... tylko to już ratować było trudno. Oni pewnie i do mnie żal mają, — dodał hrabia — lecz niesłuszny. Nie szło mi o majątek, ale o szczęście córki, którego książę Robert z tą nieszczęśliwą miło-