Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/63

Ta strona została skorygowana.

przy łóżku, Zenon — ale ze mną musisz się rozmówić. Uprzedzam cię, że przychodzę z ważną mową o interesach.
— Nieszczęście prawdziwe z temi interesami! Skaranie Boże! — krzyknął Gozdowski. — Odetchnąć mi nie dajecie. Na miłość Chrystusową! daj choć krótki pacierz zmówić, wypić kawę, ubrać się.
— Nie mogę, zaraz tu nadciągnie mecenas warszawski, a ja się z wami rozmówić muszę, nim on przyjdzie.
— Czy to się tyczy jego?
— Tyczy się ogółu interesów, panie Gozdowski, — począł Zenon — znasz pan moje położenie względem tej rodziny, obowiązki wdzięczności, jakie zaciągnęliśmy. Ojciec, ja... wszyscy my kochamy książąt; przyznam się panu, że jestem o nich niespokojny i chcę jasno wiedzieć, jak stoją.
— Cóż? czyście się zlękli o swoje kilkadziesiąt tysięcy? — podchwycił Gozdowski, któremu przebudzenie kwaśny humor wyrobiło.
Zenon się oburzył.
— Jak pan możesz mówić coś podobnego? — zawołał. — My nietylko nie upominamy się o to, co mamy, ale oddamy i to, co jeszcze mieć możemy, byle im spokój zapewnić. Chcemy jednak wiedzieć, jak stoją.
— Znać państwo nie wierzycie we mnie i w prowadzenie tych interesów, któremi od lat dwudziestu kilku, z zadowoleniem książąt, zawiaduję... czy co? — ofuknął Gozdowski. — Pocóż ta indagacja?
— W uczciwość waszą, kochany panie Gozdowski, — rzekł żywo Zenon — wierzę najmocniej, ale w zręczność, w jasnowidzenie, daruj mi, nie wierzę. Nie wierzę tobie, ani księciu Robertowi, ani księciu szambelanowi, ani wszystkim wam, wielu was tu jest, i kwita. Waćpan być może widziałeś jaśniej, ale ciągle patrzysz w słońce i oślepłeś.
Zdumiony tym wybrykiem młodego Żubry, Go-