Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/110

Ta strona została uwierzytelniona.

jeczne siostry i braci, co dziwnego, że zobaczywszy ich w nieszczęściu może się nierozważnie rzucił im na pomoc.
— Cóż to? więc wy go jeszcze bronicie?
— Ale nie, rzekł zimno Kniphusen, nie bronię, tylko żałuję.
— Zdrajcy?
— Natalio Aleksiejewno, on was przecie bardzo kochał, odezwał się baron z uśmiechem, chyba go za to tak nienawidzicie.
Natalia mocno się zarumieniła, nie odpowiedziała nic i zamilkła.
Wśród tej rozmowy nieustanne raporta przychodziły z ulic przez wojsko zajętych. Aresztowano przechodzących, przytrzymywano kobiety, wojsko było na nogach, czuwało, widocznie obawiano się tego rozdrażnienia ludu, które śmierć tylu ofiar do rozpaczy doprowadzić mogła. Tymczasem trupy wrzucano do Wisły i grzebano potajemnie. Wszystkie więzienia pełne były; a w mnóstwie domów, łzami skrapiając je, w cichości opatrywano rany pokaleczonych: młodzieży, niewiast i starców.
Nie wiem, czy tej strasznej nocy usnął kto w Warszawie. Mieszkańcy obawiali się, aby pijane żołnierstwo nie rzuciło się na domy, wojsko zarówno lękało się wybuchu w mieście, który istotnie tylko tą wielką siłą, jaką po sobie zostawił uroczysty ów pogrzeb drugiego marca, mógł być powstrzymany.
Czeladź rzemieślnicza kipiała i rwała się; najwymowniejsze słowa duchowieństwa ledwie mogły powstrzymać ją od daremnego wysiłku.
Ale ta chwila była właściwie pierwszą, która zdecydowała o zbrojnym powstaniu.