Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/116

Ta strona została uwierzytelniona.

ale prawie bez ich wiedzy. Niekiedy tylko i ona się zamyślała dziwnie, i on sam badał siebie, czując, że się może nadto do tej siostry przywiązał. Gdy był zmuszony wyjechać z Warszawy, bo w ciągu tego czasu rozmaite odbywał podróże, pisywali do siebie bardzo często, nadto często, a stara pani Bylska i Lenia, to się śmiały z Magdzi to ramionami ruszały, spoglądając na te nieskończone listy. Nikomu jednak podobno z rodziny nie przyszło na myśl, żeby to miała być miłość, któraby mogła do ołtarza prowadzić.
Było to tego dnia, gdy wielcy księstwo przyjechali do Warszawy. Czas był jakiś pochmurny i wilgotny, ludność miasta obojętnie przyjąwszy nowinę wcale się nie przysposabiała na świetne brata cesarskiego przywitanie. Niezgrabni politycy Brühlowskiego pałacu dla zachęcenia wielkiego księcia przygotowali mu na Pradze owację sztuczną, która tylko niepotrzebnie uczucie godności narodowej drażniła. Trzeba było być wychowańcem carskich pałaców i potomkiem cesarskiego rodu, nawykłego do karmienia się pochlebstwami, ażeby uwierzyć w prawdziwość tego nakazanego entuzjazmu. Trochę zastanowienia i zdrowego rozsądku wskazałyby od razu, że ten lud, pełen godności i uczuć szlachetnych, nie mógł nagle z takim zapałem witać nowego namiestnika, który mu nic nie przynosił, prócz wspomnień i tradycji mikołajewskiej rodziny, wzdrygającej się na samo imię Polaka.
Zdrowa część ludności warszawskiej, która myślała zamknąć się w domach, aby ulice były puste, zdumiała się niezmiernie, do-