Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/101

Ta strona została skorygowana.

ne jej kształty. Hrabia na pochyloną u komina oczy ciekawe wytrzeszczył, lubował się nią.
Na pierwszy raz nie śmiał ani mówić więcej, ani się zbliżać do niej, aby nie onieśmielać.
Zapytał: czyby co ciepłego nie mieli? Steńka zmieszana nieco, musiała się przyznać, że byli no wieczerzy i że w domu nic nie było.
— Mleka-by zagrzać! — rzekł hrabia, chcąc pobyt swój przedłużyć.
— Krowy nie mamy — odparło dziewczę.
W pierwszej chwili hrabia Kwiryn już miał na ustach wspaniałomyślną ofiarę krowy, lecz i skąpstwo i obawa wydania się ze zbytnią troskliwością wstrzymały go.
Tymczasem na podwórzu wicher, zawieja, tłukąca o ściany dworku, nie ustawała. Hrabia wybierał się jechać i wstrzymywał, patrzał, mruczał coś — i w końcu, obrachowawszy, iż na raz pierwszy i na krok pierwszy dosyć uczynił, zaczął się do wyjazdu sposobić.
Steńka, usunąwszy się pod próg alkierza, milcząca stała i patrzała. Hrabia, kożuch wdziawszy i już czapkę nałożywszy, niewiadomo czem ośmielony — zbliżył się do dziewczęcia, w chwili, gdy się najmniej tego spodziewało i po chwyciwszy w pół, głośno w czoło pocałował.
Steńka krzyknęła przeraźliwie, drzwi alkierza poruszyły się, ale hrabia, którego krzyk przeraził,