Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

na swej rodaczce. Zdziwić się musiał nie pomału nie znajdując na jej twarzy najmniejszej oznaki bólu, jakiego się spodziewał, ani pomięszania, ani niepokoju. Nie mogła go niewidzieć, a jednakże stała, zajęta zatoką i Neapolem, jakby przybylca na świecie nie było.
Hr. Żywski zakręciwszy się, zbliżył nieco ku niej i nizki oddał jej pokłon; skłoniła mu głową, ale nie odrywając oczów od widoku, który ją zachwycał.
Panu Price już pilno było wyruszyć na Wezuwjusz, bo czas upływał, na wierzchołek dostać się nie jest łatwo, a należało być tam przed zachodem słońca, mieć czas rzucić okiem na ogromną przestrzeń tej panoramy i przed nocą nadchodzącą spuścić się jeszcze przynajmniej do doliny dzielącej Sommę od wierzchołka wulkanu i przejść zastygłe łożyska lawy. Obliczał on w tej chwili podróżnych; z jego rozkazu nie jeden, jak zwykle, z pustelni człowiek wyszedł z koszykiem wina i owoców, ale kilku służących Włochów niosło przybory do lekkiej przekąski u krateru, a w pustelni samej gotowano dla mających powrócić wspaniałą wieczerzę.
W tej chwili obrachunku, Sir Price zobaczył na ustroniu człowieka, który do towarzystwa nie należąc, stał na uboczu; po kiju jego i sukni poznać było łatwo wędrowca, który jak inni przybierał się drapać na Wezuwjusz. Trochę to nie na rękę było Anglikowi, że mu natręt już spojone wieczorem w Pizie towarzystwo, swem przybyciem popsuł i pilniej przyglądać mu się począł, usiłując odgadnąć czy ten żywioł nowy da się jako przyswoić, czy nie będzie nutą fałszywą w tym chórze. Ale nowy podróżny nie był łatwy do zadeterminowania na pierwsze wejrzenie postacią.