Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/13

Ta strona została skorygowana.

śmiejąc się i jedno oko przymrużając Naczelnik, jakby chciał mu dać poznać, że dobrze jest o wszystkiem uwiadomiony.
Gość westchnął i ruszył ramionami, twarz jego sposępniała.
— Ja przed panem Naczelnikiem — rzekł — jak przed ojcem rodzonym nie chcę mieć żadnych tajemnic. Brat mojej żony... nie mówię na niego nic — zapewne — miał po sobie prawo, ale, Bogiem a prawdą, — zostałem przez niego pokrzywdzony.
Tu westchnął i spuścił oczy. Naczelnik palił cygaro i słuchał z wielką uwagą.
— Powinniśmy byli pójść do równego działu — mówił przybyły — był niby to dział, spłacono mnie — ale...
Tu ręką zamachnął.
— Bóg z nim.
— Wasz szwagier pan Florek — odezwał się leżący na sofie — coś na mnie niełaskaw. Siedzi na wsi, a do miasteczka nawet przez grzeczność nie zajrzy.
Gość słuchając zrobił minę dziwną, jakby chciał mówić i wahał się.
— Ja wam też powiem po szczerości, bo wiem że jesteście uczciwym człowiekiem — kończył Naczelnik. — Wasz szwagier, pan Florek to ptaszek, na którego zbliska patrzeć potrzeba.
Szwagier wcale temu nie zaprzeczył, poru-