Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/160

Ta strona została skorygowana.

ło mi się na polowaniu mieć straszliwe pragnienie, nigdy jednak nie piłem z kałuży.
Małdrzyk zapłonął rumieńcem, którego zmrok widzieć nie dopuścił. Dotknęła go ta przymówka do żywego.
Odwrócił się, wziął za kapelusz i wyszedł bez pożegnania. Dana mu nauka nie pozostała bez skutku. Napomnienie o dyplomacie przywiodło mu na pamięć, iż — spotykał na schodach parę razy lokaja w liberyi, a na stoliku panny Lischen tajemnicze bileciki francuzkie, które ani zazdrości, ani podejrzenia w nim nie budziły.
Lubił niemkę, ale sentymentu nie było w tem i odwiązanie się równie jak przywiązanie było łatwem. Dało mu tylko do myślenia, iż ona robiła tajemnicę z tego o czem świat wiedział cały.
Dzień czy dwa nie poszedł do niej — lecz Lischen sama przybiegła dowiedzieć się do niego, niespokojna, sądząc że jest chory. Okazała troskliwość taką, że nią go ujęła.
Nie mówiąc jej o tem dla czego wedle zwyczaju na kawę się nie stawił — wytłómaczył się niezdrowiem. Przy zręczności niemka po raz pierwszy będąc tutaj, obejrzała mieszkanie i całe gospodarstwo Floryana, znalazła je „Scheusslich“ obrzydliwem, i chciała aby się wyniósł gdzie indziej.
Małdrzyk wytłómaczył jej że dla listów, których spodziewa się z kraju, i danego adresu, mu-