Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/348

Ta strona została skorygowana.

dnało mu przyjaźń serdeczną całej rodziny Jourdanów.
W godzinach wolnych, chodził z cygarem bawić starego inwalida. Nawzajem młodsza, muzykalna panienka, na lichym, starym klawikordziku, grała mu, do łez pobudzając, pieśni polskie, mazurki Dąbrowskiego i kolendy Bożego Narodzenia, których nuty dla niej dostał.
Staruszka czuwała nad wygodami lokatora, a p. Ewelina wyprzedzała ją w tem i czasem kwadransami całemi rozmawiać z nim lubiła — on z nią. Jak brat i siostra opowiadali sobie wszystko, zwierzali się, stali poufałemi, dobremi przyjaciołmi. Że ona mu się wydawała ładną, to nie dziw, była nią jeszcze; dziwniejsze to że on dla niej nie tak był brzydkim, jak dla innych.
Zrodziło się z tych stosunków w ciągu paru lat, słodkie nawyknienie. Jordan i Jourdan... brzmiało tak jakoś podobnie że go czasem żartobliwie przezywano monsieur Jourdan junior. Wynosić się z tego poddasza ani myślał Klesz, choć później stałoby go było na lepsze mieszkanie.
P. Ewelina mówiła otwarcie, że gdyby go nie widywała — chybaby się zatęskniła za nim śmiertelnie.
Klesz rozumiał to dobrze że gdyby się ze zbytnią czułością dla tej Ewuni wydał, stałby się przez to śmiesznym. Obracał więc w żarty