Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/466

Ta strona została skorygowana.

— Na, masz! tysiąc talarów... Nie moje, czyjeś... pożyczam na dzierżawę, żeby prędzej to dziecko na wieś wywieść. Oddasz mi z piątym, nie chcę więcej jak pięć procentu, ale mnie nie zdradź, bo stracę przytułek i chleb. Nie moje, kościelne... z ołtarza...
I palce położyła na ustach.
Małdrzyk się opierał z przyjęciem, zmuszała go aby coprędzej schował.
— Nieinaczej jak na dzierżawę, aby dziecko na wieś wywieść. Kaszle, okropnie kaszle. A nie zdradź mnie — bo zgubisz.
Wysiliwszy się na tę przemowę, Szląska padła na najbliższe krzesło i oddychała ciężko. Floryan stał i uradowany i niepewny czy mu się godziło przyjąć tę ofiarę. Ale gdy jeszcze rozmyślał, Monia z Lasocką nadeszły, a staruszka wstała do swej dziewczynki, aby się nią nacieszyć.
— Żywy, żywiuteńki obraz matki! — powtarzała.
Zabrała potem prędko swój worek leżący na ziemi, zagadała coś o nowennie, potajemnie dała znak Małdrzykowi aby milczał i wysunęła się z Bazaru, spiesząc na sumę, na którą dzwony wołały.
Długo nie mógł Małdrzyk przyjść do siebie.
Wieczorem nadszedł Micio. Jak zwykle zajął się Monią, której przyniósł bukiet i cukierki, starał się okazać wesołym, o skutku swych starań unikał wspomnienia.