Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/509

Ta strona została skorygowana.

obietnicami, kazano czekać, nic stanowczego nie przychodziło. W istocie też dla p. Floryana stosownego coś wyszukać było trudno. Uczyć się czegoś za starym się czuł, a umieć, nic nie umiał. Przydałby się był może na leśniczego do znacznych dóbr, na kasyera, gdyby rachunków pisać, nie potrzeba było. a najlepiej na jakąś sinecurę — gdzieby nie było nic do robienia, oprócz pokwitowania z odebranej pensyi.
On sam tęsknił za wioską i dzierżawą. Obiecywano mu coś w Sanockiem, ale na to także pół roku oczekiwać było potrzeba. Małdrzyk zrozpaczony, niespokojny o córkę, łzami pisany list wyprawił do Klesza.
Jedyną pociechą jego było, że Micio go nie opuszczał. W tym człowieku płochym, obudziło się, choć późno, uczucie prawdziwe, i uszlachetniło go, zmieniło. Wprawdzie porobiwszy znajomości i wpisawszy się do klubu, codzień prawie ciągnął tam jaką godzinę spędzić nałogowo u zielonego stolika, a czasem i Małdrzyka namawiał ze sobą — ale znaczniejszą część dnia był na posługach chorej, która mu się uśmiechała i przywiązała do niego — jak do brata.
W tej miłości było coś niezwyczajnego, nadający jej odrębny charakter. Micio nigdy o niej mówić nie śmiał, choć mu serce przepełniała, Monia zdawała się ją rozumieć i opłacać przyjaźnią gorącą, ale żartowała z biedaka i w rozmowach