Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

Potrząsnął głową.
— Gdzie, gdzie! — wybąknął — służyliście tyle lat za światem, a teraz wam się gospodarstwa uczyć zachciało...
Dał się uprosić mecenas o przyjęcie pieniędzy i zaprowadził mnie z sobą do alkierza, dla policzenia ich. Teraz dopiero dobywając worki, opieczętowane moją niegdyś herbową a znajomą Petrowiczowi pieczątką, i rozrywając ją — zmięszałem się mocno. Starałem się ją w palcach zgnieść do niepoznania, ale sama fizyognomia worków zwilgotniałych przegniłych, była podejrzana i dziwna.
Petrowicz przypatrywał się im i mnie na przemiany, w milczeniu osobliwém. Nie mówił nic, ale z nową jakąś a zaostrzoną ciekawością badał twarz moję. Ręce mi się trzęsły okrutnie...
Mecenas zadumał się.
Jeden z worków wziął od niechcenia w rękę, czego mu zabronić nie mogłem, poszedł z nim do okna, począł mu się bacznie przypatrywać, położył go na stole, spojrzał mi w oczy, odchrząknął znacząco i słowa nie mówiąc, ruble liczył.
Świadczyły one także zaśniedzeniem swojém, że w ziemi leżały długo, na co mecenas nie zda-