Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

nym, gorączkowym snem, który zamiast siły powracać, wyczerpuje. Przebudzenie było nowym wybuchem boleści.
Z południa nadjechał nareszcie Bolek zamkniętym powozem i zastał już Karola gotowym do téj żałobnéj podróży. Blady był jak trup, lecz siłą jakąś nadzwyczajną ożywił się i niecierpliwił.
Wszystko tak obrachowaném było, aby wprost na cmentarz i pogrzeb trafili — o mroku. W milczeniu odbyli całą drogę.
Gdy się ukazał oświetlony kościół, na cmentarzu gorejące pochodnie, stojący karawan, który miał trumnę przewieźć na miejsce ostatniego spoczynku, Karol począł się wyrywać i powstrzymać go nie było podobna. Bolek postrzegł dopiero że nie potrafi pokierować nim. Stracił przytomność i poczucie swojego położenia... Przyjaciel siłą musiał uchwycić go za rękę i trzymać przy sobie.
Była to chwila, gdy wynoszono trumnę. Tłum obywateli z sąsiedztwa ją otaczał. Tuż za nią szła Bolesławowa, wiodąc córkę zmarłéj zanoszącą się od płaczu. Przy niéj szedł z chustką na oczach łkając Bogusław, którego jeden z przyjaciół prowadził. Ścisk był wielki i Bolek z osło-