Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

się z nim w dłuższą rozmowę tu, gdzieby ona oczu ludzkich nie uszła.
Namyśliłem się co zrobić.
Dzień był mimo lipca nie skwarny, po burzy i deszczu. Przechodząc około Jakóba, szepnąłem mu tylko, na pozór dając jałmużnę, aby na mnie czekał za mostem na Styrze pod Zaborolem.
Conajpredzéj pozbyłem się papierów, i wyszedłem jakby na przechadzkę. Serce mi biło, czułem, że się zdradzałem pośpiechem. Zarazem wyjście z mieściny, w któréj mi było duszno, znowu na gościniec, w pola, do których mnie długa włóczęga przyzwyczaiła... piersi mojéj dało oddech wolniejszy.
W człowieku wszystko niemal jest nałogiem. Można się tak dobrze do zamknięcia i niewoli przyzwyczaić, jak do poruszania się i ciągłego przenoszenia z miejsca na miejsce.
Odbywszy tysiącami mil mierzącą się drogę, niejeden raz w gorszych odpoczywałem chałupach i szatrach, niż dzisiejsza moja u Simsona izdebka, przecież jest mi ona tak na dłuższy pobyt nieznośną, że uwolnienie się od niéj na kilka godzin powitałem jak coś upragnionego.
Czekał na mnie stary poczciwy Jakób, zastosowawszy się ściśle do żądania, na drugim końcu