Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/155

Ta strona została skorygowana.

Działy się czasem pod wpływem tego środka zadziwiające zmiany w całym nastroju ducha, w poglądzie na położenie. Siła medykamentu sprowadzała wszystko, co mogło z położeniem przejednać, do cierpliwego znoszenia go skłonić. Rodziła wprawdzie optymistyczne złudzenia, ale te nigdy nie przechodziły granic prawdopodobieństwa...
Przedłużające się używanie opium dla snu, którego albo chloral nie sprowadzał, albo po nim nieznośny stan ociężałości od użycia go odstręczał — zmniejszyło znacznie siłę działania. Natura musiała się oswoić, a rzadko już kiedy — jak w początkach — skutek bywał szybki, raczéj powolny i nieznaczny...
Nikogo pewnie nie będę zachęcał, aby się uciekał do tego środka ostatecznego, który bądź co bądź, osłabia i wyniszcza powoli, ale to pewna, że umysł mój nie byłby téj próby przetrwał bez szwanku, gdyby nie pomoc opium.
Ratując ducha, potrzeba było coś poświęcić.
Być może, że opium w inny sposób i w wielkiéj ilości używane, wyradza chorobliwe marzenia, obłędy jakieś, upojenie; ja tego nie doświadczałem. Po śnie zawsze czułem się silniejszym i zdrowszym, a nawet funkcye trawienia z czasem nie cierpiały od lekarstwa. Chloral zostawiał po sobie niezmiernie przykre wrażenie, a sen nim wywołany ciężki, długi, nigdy prawie nie bywał bezkarnym.
Smutno pomyśléć, że człowiek mógł się znajdować w położeniu tak przykrém, tak nieszczęśliwém, iż koniecznością dla niego stało się używanie trucizny, aby utrzymać równowagę ducha i spokój jego. Ale są położenia wyjątkowe. Przychodziło do tego, że człowiek zwątpić musiał o sobie — nie było środka, sposobu, — tonący brzytwy się chwyta.
Przewidziéć łatwo, iż się to może odpokutować, że następstwa będą smutne i bolesne; nie było jednak wyboru... stało się to koniecznością,