Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/72

Ta strona została skorygowana.

Gdym nad tém uboléwał, ksiądz prałat śmiał się złośliwie...
— Ale ja to mam — rzekł — mam, i nawet pokażę zaraz waćpanu... ale — nie dam! nie dam!!
Wstał garbus, pobiegł żywo do drugiego pokoju, zabawił nie długo, i wyniósł ów foliancik tak rzadki, odsłaniając tytuł, patrząc mi w oczy gorejące ciekawością, a książki nie puszczając z rąk.
Myślałem, że to były żarty i zacząłem go całować po rękach, prosząc i błagając, aby choć na dwadzieścia cztéry godziny pozwolił mi tak upragnionego materyału.
— Ale ja sam piszę o Brzostowskim! — zawołał. — Nie mogę dać. Za nic w świecie nie dam!!
To mówiąc, zamknął foliant, i położył go na stronie, nawet mi się zbliżyć nie dając do niego.
Ciągle jeszcze sądziłem, że się tylko droży i że tak nieuczynnym w końcu nie będzie. Księdzu prałatowi iskrzyły się oczy coraz mocniéj, zapalał się, żartował, i — stanowczo odmówił...
Pożegnałem go, przyznaję się, z nieznaném mi dotąd zemsty pragnieniem. Nie mogłem pojąć takiéj zazdrości, ja — którybym był najchętniéj wszystkiém com miał się podzielił.
Z gorzkiém tém uczuciem wyszedłem rojąc, przemyślając, jakbym mógł Osińskiemu dowieść, iż jego nieuczynność, oprócz tego, że była śmiészną, na nic się nie przydała.
Wpadłem na myśl, że biblioteka uniwersytecka musi przecież miéć egzemplarz książki drukowanéj w Wilnie i tyczącéj się historyi kraju.
Znalazłem następnych dni środek przekonania się, iż książka w istocie jest w katalogu, — wyszukano ją dla mnie, poręczyciel wziął, i w parę dni robiłem już potrzebne wypisy z „De Episcopo litigioso.“
W popołudniowéj godzinie, gdy ksiądz prałat