Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

do domu, i rozkazując udać się w podróż, na którą mi łaskawie sto kilkadziesiąt dukatów raczyła przeznaczyć, włożyła na mnie obowiązek odprowadzenia do Warszawy służącéj, którą była wzięła z sobą, a znieść jéj nie mogła i tęskniącéj, pozbyć się chciała. Wystaw że sobie położenie moje z tym ciężarem tak dziwnym, z tą płaczącą ubogą dziewczyną, zmuszoną wlec się za chorym, nieumiejącą języka, obawiającą się ludzi i rozpływającą we łzach nieustannych.
Mira nie widziała w tém nic ani nieprzyzwoitego, ani dziwacznego, zresztą szło jéj tylko o to, aby nie miała na oczach sieroty... Znalazła to naturalném zrzucić na mnie.
W Bolonii, ta towarzyszka podróży ocaliła mi pewnie życie, pilnując w słabości, w ciągu któréj bym był okradziony, a może nawet... przez nieumiejętnych lekarzy dobity, gdyby nie ona czuwała jak anioł przez Opatrzność zesłany nademną... Byłem też jéj potrzebny, jakżeby się bezemnie dostała do kraju i rodziny?
Ona to, gdy się wyczerpał mały zapas chorobą, napisała do baronowéj, wystawując jéj moje położenie, i domagając się zasiłku, który nadszedł, ale w takiéj kwocie, w jakiéj się daje natrętom jałmużna. W liście Mira zapewniła Anulkę, żem miał pieniądze, i dla niéj tylko, przyłączyła kilka dukatów. Musiałem czekać zadłużony, chory, aż mi tam z resztek jakichś z kraju odrobinę przysłano, powlekliśmy się do Warszawy, i oto widzisz mnie tu...
Orbeka mówić przestał... sił mu zabrakło, rzucił się na łóżko z oczyma zamkniętemi.
W téj chwili ujrzał Sławski wchodzącą pośpiesznie chromą dzieweczkę, bardzo ubogo i skromnie ubraną, bladą i wynędzniałą, która niespokojnie za-