Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

kręciwszy się u proga, podbiegła, jakby przemógłszy obawę jakąś, do łóżka chorego, przyklękła przy niém, poprawiła poduszki i cicho szepnęła gościowi, aby mu dał odpocząć.
W istocie Orbeka jakby zapomniawszy o przyjacielu i złamany znużeniem, z przymkniętemi powieki zdawał się drzémać, oddech jego był ciężki, wszystko zwiastowało chorobę, wycieńczenie do ostatniego prawie posunięte kresu.
Sławski wstał, na palcach przechodząc do drugiéj izdebki, bojąc go się tak opuścić i chciał skinąć na dziewczę by za nim szło, ale spostrzegł, że sama ona już się tego domyśliła.
Jedno spojrzenie na tę twarzyczkę, podobną do świeżo rozwiniętego a zwarzonego chłodem smętnego kwiatka, dało mu poznać, że miał do czynienia z dzieckiem ludu, bojaźliwém, skromném, pobożném i poczciwém.
Z oczów chroméj Anulki patrzał smutek i miłosierdzie, niewypowiedziana jakaś czułość dla tego biednego Łazarza, którego odchodząc jeszcze jak dziecię swe zdawała wzrokiem chciéć ukoić i uśmierzyć boleść.
— A! panie! zawołała, załamując ręce, gdy weszli do drugiego pokoju i drzwi lekko zawarła za sobą Anulka — a! panie! jakież to szczęście, że jest ktoś poczciwy i dobry na świecie, co ma trochę serca braterskiego, dla tego nieszczęśliwego człowieka! Żebyś pan mógł wiedziéć co on przecierpiał, ile zniósł od téj kobiety, tego żaden język nie wypowié! I co on teraz pocznie?
Sławski westchnął, jéj łzy się potoczyły z oczów.
— Proszę pana, spytała nieśmiało — teraz, kiedyśmy już do kraju przyjechali, mnie się zdaje, ja niewiem... ale może... nie wypada, abym ja przy nim została?..