Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

się zmienionym, suchym głosem, że ja z baronem, (zrobiła go nim już na prędce) z baronem Klapką, który jest moim narzeczonym, wyjadę w tych dniach do Paryża.
— A ja? ja? spytał osłupiały Orbeka.
— Właśnie się pytam co waćpan ze sobą poczniesz?
— Nie wiem, rzekł Orbeka, nie wiem.
— Przecież powinieneś się był domyśléć, wiedziéć — że ja wychodzę zamąż?
— Zamąż! zamąż! powtarzał jakby nieprzytomny Walenty.
— Cóż w tém tak dziwnego?
— Dziwnego, tak, nic, szeptał przybity Orbeka, nic.
— Przecież waćpan sam mówiłeś mi tyle razy, że starą nie jestem, choć przedwcześnie starość udaję, juścić tak zostać nie mogłam.
Mówiła tak przerywano, śmiejąc się, łając, papląc — ale Orbeka nie słyszał i nie słuchał... w głowie mu się zmąciło — uczuł że ten cios nowy uderzył go tak, iż przestał być panem woli i myśli — odwrócił się do drzwi machinalnie, powoli — i wyszedł.
Co się działo w jego biednym mózgu, jak doszedł do kroku, który zapewne za ostateczny ratunek uważał — trudno by było wytłómaczyć. Instynkt więcéj niż rozum nim kierował. Zszedł ze schodów na dół zataczając się, jak pijany, postał chwilę sparty o bramę, potém włożył rękę do kieszeni, i znalazłszy w niéj ostatnich pięć dukatów, które tegoż dnia był wziął za stary kameryzowany zegarek, zamyślony począł iść, coraz żywiéj, coraz gwałtowniéj, spiesząc... do domu gry...
Orbeka nie grał nigdy w życiu, myśl sprobowa-