Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

stkę, cofnął się wśród śmiechu, nawoływania i żartów... Ale na szyderstwa, na łajania był jak kamień, pilno mu już było iść natychmiast... domyśléć się łatwo dokąd. Bramę zastał zamkniętą, dzwonił próżno, i wreszcie zmokły a zziębły powrócił mrucząc do domu.
— Śmieszna rzecz, szeptał ciągle — śmieszna rzecz, odpędzać, kiedy ja mam jeszcze pieniądze, to nie może być...
Był to już rodzaj obłąkania, gdyż inaczéj tego stanu duszy i umysłu nazwać niepodobna.
Wróciwszy do domu Orbeka rzucił złoto w szufladę, sam padł na łóżko, ale nie zasnął — myśli dziwne błąkały mu się po głowie — płakał.
Samo przypuszczenie, że ma ją utracić na zawsze, niewidziéć już nigdy — zabijało go. W ostatnich czasach tak był znowu nałogowo przyrósł do czarownicy, co nim jak sługą miotała, tak zgodził się ze swém smutném położeniem, tak nauczył być zawsze z nią, przy niéj, czuć, że jéj na coś służy i jest potrzebnym, — iż myśl rozstania równała się dla niego śmierci.
Niżéj upaść już było niepodobna.




ROZDZIAŁ XIX.

Stanu téj duszy znękanéj, bliżéj już śledzić, szczegółowiéj malować nie widziemy potrzeby; była to choroba w tym wieku nieuleczona, śmiertelna. Nazajutrz zaledwie rozedniało, poszedł do Miry, zapłaciwszy wierzyciela Wernera i nie został przyjęty. Oddał kwit jego u drzwi, i niespokojny bie-