Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

gał dzień cały, szukał innych wierzycieli, płacił długi, odnosząc do drzwi zamkniętych rewersa. Na żadną jednak z tych przesyłek nie odebrał odpowiedzi, choć wszystkie rąk Miry dochodziły.
Ku wieczorowi, zostało mu jeszcze pięć dukatów jak wczoraj, z temi znowu pobiegł grać, postawił je gorączkowo i przegrał.
Na tém miejscu, gdzie mu już los ostatnią odebrał nadzieję, przesiedział nieruchomy do białego dnia. Grę skończono, wszyscy się porozchodzili, on siedział, widział przed sobą zawsze kupy złota, których nie było, i swoją kartę z pięciu dukatami niewyciągniętą, czekał... Powoli, znużony, z sił opadły, zsunął się na stół bezwładnie i ze zmęczenia i bólu, wpadł w jakąś rozgorącz-kowaną senność.
Dwóch ludzi nieprzytomnego już zupełnie, raczéj zaniosło niż odprowadziło do domu.
Mira wziąwszy tego dnia właśnie ślub z Amerykaninem, pocztą wyj-echała z nim do Paryża.
U łoża nieszczęśliwéj ofiary znaleźli się teraz: Sławski, chroma Anulka i zacny doktór Lafontaine. Zbadawszy stan chorego, oświadczył lekarz smutnie, że mało miał nadziei, ażeby mógł przyjść do zdrowia. Łagodne obłąkanie, jak mgłą szarą, powlokło jego myśli.
Przez mgłę tę niekiedy zaświeciła krótka chwila przytomności, ale wprędce znowu biedny człowiek majaczył i plótł od rzeczy. I, jak to zwykle bywa w takich razach, w miarę zwiększającego się obłąkania wyzwalającego ciało, zdrowie cielesne znacznie się zaczęło polepszać. Orbeka zwolna nabierał apetytu i cery, dziecinniał, tył, rumieniał, był prawie spokojnym. Większą część dnia znajdowano go uśmiechniętym, szczęśliwym, zobojętniałym zupełnie, jakby odmłodzonym. Wspomnienia przeszłości nie-