Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

dogasłe, przychodziły mu jeszcze niekiedy pokruszone, z różnych lat, zawsze pełne najlepszych nadziei, a dziwacznie wplątane w wypadki innéj epoki.
Krzywosielce, pobyte we Włoszech, Warszawa, pierwsze Miry poznanie, powtórny pobyt w stolicy, nawet zapomniana żona i młodość wiązały się w tę mozaikę tém smutniejszą, że uśmiechnioną i jasną.
Godzinami układał karty, ciągnął sobie bank, zgarniał niby złoto i śmiał się, bo zawsze wygrywał, czasem Anna lub Sławski musieli mu służyć do téj niewinnéj, a smętnéj igraszki. Słuchał ich jak dziecię, ale się nie zdawał poznawać. Jedną Mirę pamiętał, mówił o niéj i z pewną jéj bronił logiką, utrzymując, że do niego powróci, że ją oczernili ludzie, że intryga ich rozdzieliła tylko, bo ona bez niego, jak on bez niéj żyć nie może.
Medalion czarownicy malowany niegdyś przez Lesseur’a, który nosił ciągle na piersiach, kładł czasem przed sobą, prowadził z nim rozmowę, szeptał coś do niego i śmiał się. Nagle zrywał się znów, wołał starego Jasia, wybierał się do Krzywosielec, do lasów, a potem po chwili, żądał, aby go ubierano do podróży, dla spadku we Lwowie.
Sławski sądząc, że mu tém zrobi przyjemność, postarał się o fortepianik dla niego. Pierwszego dnia po przyniesieniu, Orbeka bardzo ciekawie mu się przyglądał, próbował, ale począł go po swojemu stroić, najdziwaczniéj w świecie struny poodpuszczał, i dopiero na tak urządzonym grać usiadł z furyą i zapałem, tak, iż w domu wytrzymać nie było można, dla straszliwego hałasu. Połamał klawisze, pokruszył młotki, porwał struny i został niemy klawikord, na którym już tylko myśl zdziwaczała grała melodye dla uszu ludzkich nieposłyszane.
Po długiéj często grze téj, oblany potem, znu-