Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

śmieszności malutka. Ale to rysopis paszportowy, który nic jeszcze nie mówi; nie dają się opisać oczki jéj, figlarne wejrzenie, to tęskne i łzawe, to uśmiechnięte i puste, zmienny wyraz lica, po którem jak w dniu wiosennym migały chmury i pogody, przelatywały łzy i uśmiehy, groźby i obietnice. Nic na świecie ruchawszego nad tę twarz widzieć nie było można, często gdy spuściła główkę smutna, w chwili podnosiła ją już jakby czarodziejsko zmienioną na roztrzepaną. Śmiech i płacz w jéj duszy zdawały się trzymać za ręce. Czasem zła była jak szatanik, niekiedy jak anioł dobra i łagodna, łzawa, litościwa.
Fantazya rządziła jéj sercem i życiem, gdy czego zapragnęła gotową była na największe ofiary dla dosięgnięcia celu, a w chwilę potem łzami okupiony skarb rzucała na drodze i deptała nóżkami. Tak postępowała z uczuciami, z ludźmy, ze wszystkiem, co się w jéj rączki białe dostało.
Z wadami temi, niestety! Mira była zachwycającą, można się było do niéj przywiązać, oszaleć dla niéj i umrzeć, mówiono téż o kilku co życiem przypłacili miłość, ale ona wzdychała tylko nad ich losem, wcale się nie myśląc odmienić ni poprawić. Zdaje się też, iżby to było i zapóźno i napróżno.
Pani podkomorzyna od bardzo już dawna nie widziała kuzynki, a nie życzyła sobie wcale jéj odwiedzin, bo naganiała głośno postępowanie i niechciała córkom dać złego przykładu, który tak jest zaraźliwy. Dwa rozwody i kilkanaście intryg czyniły ją dla wiejskich prostaczków, — kobietą przerażającą. Można więc sobie wystawić zdumienie, nieukontentowanie, zakłopotanie gospodarstwa, gdy Mira wyskoczywszy z powozu jak ptaszek, ze śmiechem i łzami, przypomniała się im nagle.
Państwo podkomorstwo stali oboje w niemém