Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

kadzidło mięszało się do jakichś dziwnych wyziewów pyłu razem i wilgoci. Zbytek prawie królewski w jednéj ścianie, sprzeczał się z niezrozumiałemi kłamstwy, użytemi do osłonięcia nagości drugiéj.
Gdy weszli, nie było jeszcze nikogo w pokojach, choć się godzina obiadowa zbliżała, kilku lokajów przesuwało się niespokojnie i pośpiesznie, jak gdyby nie wszystko jeszcze było gotowém.
Przewidująca gospodyni, dopiero na pół godziny przedtem wychodząc się ubierać, przypominała sobie mnóstwo nieodzownych rzeczy, których do obiadu brakło. Chciała ona obiad uczynić wytwornym, ale lubiąc we wszystkiem przepych i epikureizm, najmniéj była zdolną wygospodarować je sama. Musiał to ktoś za nią robić. Wczorajszy w loży widziany młodzieniec p. Hornim, wysłany na miasto, miał jeszcze dostarczyć niektórych łakoci i przyborów, które dla zwyczaju i tonu, dla pokazania gościow dostatku, mieć było nieodzownie potrzeba.
W saloniku do którego weszli, cisza była, ale sprzęty zdawały się hałasować, tak jakoś w niezgodzie były z sobą. Drżący, przejęty Orbeka usiadł pod wrażeniem jakie zawsze czyni na mężczyźnie gniazdko kobiety, która go za serce pochwyciła mimowolnie; czytał on w tém co ją otaczało historyą życia, oczy i myśl trafiały na przykre wyznania, a namiętność usiłowała je sofistycznie wytłómaczyć, na piękno i dobro, a jednak serce mu się ściskało. Sławski, który raz pierwszy był w mieszkaniu ex-podczaszynéj, znajdował w niém wymowne potwierdzenie swoich domysłów. Szyderskie pół-uśmieszku błąkało się po jego twarzy.
Zaszeleściała suknia, dwaj goście się porwali zwracając ku drzwiom, ale wchodząca strojna i piękna pani, nie była gospodynią domu. Była to ta