Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

nie biło, kiedy się raz poruszy? Wszak-że nie wywoływałam tego przywiązania; opierałam się mu — ale mój los, i kto wie — Bóg zapewne chciał tego. Stało się — bracie — możesz się litować nademną, ale nadto pojmujesz czem jest uczucie, żebyś miał dziwną myśl zagaszenia tlejącego we mnie. Kocham Alfredzie — kocham go — i powiedz mi, jest-że to niczem już nieusprawiedliwionem, tak dziwnem, tak bezprzykładnem?
— Twój ojciec.
— O! wiem o tem, ale po cóż mi go wspominasz. Każdeż przywiązanie ma się koniecznie zamknąć żelazną kłódką małżeństwa? moje wiatr rozwieje i godziny długie z sobą gdzieś uniosą. Wiem, że nie mam jutra, dla tego dziś tak mi jest drogie, dla tego tak niespokojnie wyglądam go, oczekuję, pragnę. Śmiej się ze mnie, jeśli ci się podoba.
— Płakaćbym powinien raczej.
— Daj mi pokój! Ty zawsze żartujesz! wiesz moją tajemnicę, niech przy tobie zostanie.
— Twoja tajemnica droga Misiu, nie jest wcale tajemnicą, jak ci się zdaje.
— Jakto? — zrywając się zawołała Michalina on — miałby wiedzieć o tem?
— On — nie wiem, ale wszyscy, co cię otaczają, szemrzą, ciotka, pani des Roches, domyślają się. Zlituj się, staraj nie okazywać po sobie.
— Alboż to tak widoczna? — naiwnie spytała Michalina.
Alfred ruszył ramionami i nic nie odpowiedział, ona na chwilę rozmyśliła się smutnie, potem dumnie podniosła czoło i rzekła: — Niech wiedzą, niech mówią — co mi to szkodzi?
— A jeśli kto usłużny, doniesie twojemu ojcu? wiesz że ty, możesz-że wyrachować skutki? To śmierć dla niego.
— Ale to być nie może! któżby śmiał?
— O! — rzekł Alfred — nie rozumiem jak dotąd ukryć się przed nim to mogło — później.