Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

Imiona liczne wywołują pamięć — najsławniejsze na wieki zgasły, a na ich miejsce mamy imiona tych łacno zbogaconych nie wiedzieć zkąd przybyszów, co zamierzywszy sobie porobić majątki, nie rachują wcale, nie mają za obowiązek być czemkolwiek sławni i użyteczni. Myśleć o dobru nie swojem, powszechnem — stało się śmiesznością. Nie tak, o nie tak dawniej bywało, słynne dawniej imiona zdobyły krwią i ofiarami sławę swoją.
Tak myślał Alfred, przypominając, ile się krwi polskiej pod Kamieńcem, Chocimem, na Wołoszczyznie, w Bukowinie wylało; a krew to była najzacniejszych. Dziśby może od nowych panów i panków kropli jednej nie wyżebrało niebezpieczeństwo. Wiele zła przyczyną dla kraju była duma i samolubna arystokracja, ale obok niego stają i czyny wielkie i poświęcenia bez liku. A czas pomniejsza winy, podnosi heroizm.
Z imiony sławnemi, zeszło poświęcenie dawne.
Wśród tych dumań, natrętnie cisnących się, nagle wstrząsnął się Alfred, odwrócił, poskoczył z ławki, na której siedział z żoną.
Dziwnie ubrany człowiek mimo nich się przemknął, rzut oka na twarz jego zastanowił go, poruszył.
Misia także spojrzała, zbladła — odwróciła się — przechodzący zniknął.
Ubrany bardzo po prostu, w sukni wieśniaczej, z kijem w ręku, w słomianym kapeluszu, człowiek ten tak przypominający Eustachiego, skrył się pomiędzy drzewy.
Z początku chciał za nim gonić Alfred, ale po chwili rozwagi pozostał w miejscu. Oboje go widzieli, ale każde z nich ukryło w sobie niespodzianą radość i niepokój. Długo pozostali na ławie, spodziewając się go zobaczyć, powolnie przechodzili ulice, myśląc że go trafem spotkają — napróżno.
Wieczorem puścili się w dalszą drogę.
Znacie zapewne malownicze podolskie okolice? Grzechemby było zwiedzać dalekie kraje, a nie nacieszyć się wprzódy swojej ziemi pięknością. — Możemy nią słusznie być dumni, a artysta coby tam pojechał