Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

nający, z przypieckiem na łoże i ławę służącym, zalegał część jej znaczną. — Pod ścianami z niegładkich opołków, chwiejące ławy stały, w rogu dzieża pod ikonami i stół od siekiery obrobiony, z cienkich drzewa kawałków. Warsztat tkacki kradł jeszcze jedną ścianę, a za nim biedne, nizkie łóżeczko, z posłaniem ubogiem się skryło. Od belki wisiała na sznurze kołyska. U drzwi ceber i wiadra, beczka, rozmaity sprzęt kuchenny z garnków po większej części złożony, kąt cały zajmował. — Ciasnota była nieznośna, powietrze duszące, parne, przesiąkłe wyziewami jadła, dymu, tytuniu, odzienia. Niewielki alkierzyk ciemny i ta izba, służyły za pomieszkanie całej rodzinie składającej się teraz z dwóch braci, siostry, żony starszego, dziecka małego i starej babki. Za posłanie służył im piec, przypiecek, wilgotna w tok ubita z gliny podłoga, jedno łóżko, jeden kąt w alkierzu wolny; w lecie wyżki i stodoły. Izba świetlicą zwana była wszystkiem — maleńkie sionki mieściły trochę drobiu, karmionego wieprzaka i graty gospodarskie. Ledwie się było gdzie przecisnąć. Nie pytaj o zdrowie, tam gdzie nie ma powietrza nawet, a woda na głowę przez dach, do nóg wilgotnym podstępuje tokiem, gdzie w zimie dym ogrzewa powietrze; od pieca bucha, od ściany wieje, a na wiosnę kałuże stoją w sieni i izbie, tak że często wodę z niej wylewać potrzeba, możeż tam być zdrowie?
— Ostap! — powtórzyło kilka głosów.
— Jak się macie — a babka?
— Żyje.
— A stryj?
— Na mogiłkach.
— A wy?
— Jak widzicie! żyjem, biedujem.
— U was babka?
— U nas, ale spi starucha — odpowiedział starszy brat.
Wszyscy otaczali Ostapa ciekawie, dwaj bracia stryjeczni, siostra, bratowa z dzieckiem na ręku obstąpili go, patrzali, dziwili się.