Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

— I dziwną do tego Książę obrałeś drogę — zawołała żywo panna — sługa W. Ks. Mości.
Ukłoniła się, dodając z wielką niecierpliwością: prawdziwe utrapienie!...
— Ja się tak zbyć nie daję! — szepnął miecznik — zobaczymy!?
W tej chwili panna upatrzywszy lukę między nami, wyśliznęła się nią, wybiegła i znikła, a na salę więcej nie powróciła. Zabawa trwała w noc późną, i Miecznik wesołego udawał, ale my, cośmy go znali, widzieliśmy, że w nim gniewem wrzało. Powróciliśmy do Nieświeża w najciemniejszą noc i zawieruchę, bo się za nic uprosić nie dał, aby albo do dnia zabawić, lub zostać i nocować, choć mu już pokoje wyporządzono. A że to był wilczy czas i stada chodziły aż pod wioski się podkradając, łatwośmy mogli z niemi się spotkać. I strzelb z sobą naweteśmy nie brali. Ze dniem, dwa razy się w drodze wywróciwszy, wróciliśmy do Nieświeża, wszyscy w takich humorach, że ino przekleństwa słychać było, a cośmy naczęstowali potem kułakami służbę, aniby zliczył.
Wszyscyśmy sądzili po tej wyprawie, iż na tem będzie koniec, że się Księciu gwiazdki z nieba odechce, ale w nim nietyle miłość może grała, co obrażona duma.
Nie mówił nikomu nic; już się na wiosnę brało, bo w tym roku wczesną była, gdy jednego dnia wierzchowe konie kazał gotować i dworskich zadysponowano kilkudziesięciu, a choć błoto było i drogi okropne, wielką paradą, pod dywdykami, w rzędach.
Uroczystości żadnej nie było, o żadnej dostojnej figurze nie słyszeliśmy, zaproszenia Książę nie odebrał żadnego, głowyśmy łamali co za fantazja. Do dnia wszystko w pogotowiu być miało. Wyszedł z garderoby ubrany jak na fest, posiadaliśmy na konie, nie wiedząc dokąd i po co, aż: do Rabki Czerwonej!! — zawołał.