Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

ki... Pojechałem ztąd pomału, nie śpiesząc, do Nieświeża, raczej błądząc nie jadąc, odpoczywając, koniowi folgując. Nie pilno mi do biedy było...
Drugiego dnia dopiero stanąwszy, wprost ze szkapą poszedłem do stajni. Pierwszego masztalerza, któregom spotkał, pytam: — A Książę?
Nie odpowiedział mi nic. Spojrzałem po ludziach: niektórzy z tych, co z nami byli, są, innych nie ma. Wszyscy chodzą nasępieni i milczący. W stajni konia oddawszy, powlokłem się wprost do mojego mieszkania na skrzydło. Ludzi w dziedzińcach było mało, a ci, których spotkałem, twarze mieli dziwne, powywracane. Com którego spytał, bąknął, przez zęby cedząc, ni to ni owo. Nie dziwują się, że mnie widzą, nikt się nie dowiaduję gdziem bywał...
W oficynie, w sieni zdybuję dopiero starego Piotrowskiego, który z nami był...
— Co słychać? zmiłuj się...
— A tyś uciekł z placu? — zawołał.
— Ani sam wiem co się ze mną stało, powiedz ty mi!
Wziął mię na swoją kwaterę i zamknęliśmy się.
— Gdzie Książę?
— Nie ma go!
— Ale mu się nie stało nic złego?
— To co mogło najgorszego — powiada Piotrowski — bo głupstwo zrobił szalone, które mu się na nic nie zda, chyba na to, żeby ludzką nienawiść przeciw sobie rozbudził a gryzł się potem sam...
— Ale gdzież jest?
— Na folwarku o milę ztąd...
— Porwał Wojżbunównę?...
— A jużciż... Pociechy z niej mieć nie będzie, bo jak szalona się rwie i z błotem go miesza...
— A stary zabity?
— Jeśli żyw, to mu się nie wiele należy, bo go szpetnie popłatano jak szczupaka...