Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

— A cóż bo ci tak pilno? — zapytałem — Wilno nie uciecze.
— Mnie ono nie pilno — rzekł — ale Księciu, i dla niegobym już rad być z powrotem. Sprawa mu ta dogryza, że spoczynku nie ma.
— Jakaż to sprawa? — spytałem.
Wołodkowicz był w dobrym humorze i usta mu się rozwiązały.
— Alboż nie wiesz? — począł — przecieżeś w tej biedzie z nami był, jeśli nie do końca, to na zagajeniu. Tać to nie o co idzie, tylko o tę nieszczęsną Felisię Wojżbunównę i o Rabkę Czerwoną, bodajbyśmy ich byli nie znali!
Dopiero się rozgadał, że książę za Wojżbunówną jeszcze szalał, że mu jej i ojca żal było, że na sumieniu niespokojny, że nie mógł się dotąd ukoić i krzywdy im wyrządzonej sobie przebaczyć. Chciał koniecznie naprawić to, o ile było w możności.
Może, gdyby był szlachcic, obyczajem pospolitym, proces mu wytoczył, wziąłby na kieł i bronił się; lecz doniesiono Księciu, iż Wojżbun stary z ran się wyleczywszy, gdy go adwokaci namawiali na rozpoczęcie sprawy, miał im odpowiedzieć, nie jeden raz, ale po kilka razy powtarzając:
— Nie do sprawiedliwości ludzkiej, ale do Bożej się uciekam. Nie pozwę Radziwiłła przed trybunał inny, tylko na sąd ostateczny, przed tego Sędziego, co wszystkich nas sądzić będzie na Józefatowej dolinie. Po co nam pozywać? łba mu nie zetną, a córki mej wstydu, moich utrapień i krwi mi wylanej nie wynagrodzi mi niczem, na toby całej Radziwiłłowszczyzny nie stało. Nie żądam od niego nic... Bóg pomści mnie. Nie poszanował mojego dziecka, nie będzie miał dzieci... umrze bezpotomnym!
Księciu to wszystko powtórzono; udawał, że się śmieje, ale mocno wziął do serca. Naprzód przez plenipotenta posłał Wojżbunom pięć tysięcy czerwonych złotych, które Wojski ze wzgardą i oburzeniem od-