Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

Harkiewicza, dopytawszy na tyłach jego mieszkania, nie zastaliśmy, a całe drzwi były zapisane kredą nazwiskami osób, co nas poprzedziły. Kawałek kredki na ten cel uczepiony był na sznurku. Musieliśmy iść go szukać pod Ratusz, na Imbary. Po pikowej czapce wysokiej Wołodkowicz go poznał w tłumie. Zbliżył się.
— Czołem, czołem! zkądże Bóg niesie?
— Z Nieświeża.
— A Książę?
— Zdrów, kłaniać się każe!..
Wołodkowicz się doń zbliżył i począł mu coś do ucha szeptać, na co on nic nie odpowiedziawszy, zapatrzył się na stragan przekupki blisko stojący.
— Niech-no pan zobaczy — zawołał wskazując na sznurku figi — jakie to u nas w Wilnie przedziwne owoce włoskie sprzedają, warto im dać gęby... Takich w Nieświeżu nie dostanie.
Znając dziwaka, Wołodkowicz się rozśmiał.
— My tu, panie Pisarzowiczu, nie potośmy przyjechali.
— Wiem, wiem, na kołduny! no i to się znajdzie.
Popatrzaliśmy nań — stał, głową przerzucając na wszystkie strony.
— Czy uwierzycie państwo — zawołał — jakie to dzić czasy nastały! Ludzie zgłupieli zupełnie. Wczoraj na moje oczy widziałem Łazarowicza, któremu burmistrz Hendrych dał w ucho, ale zlekka, jak on za to pięćdziesiąt czątych odmówił. Pieniędzy jak plewy.
Tymczasem szliśmy dalej. Wołodkowicz począł rozpytywać o domek na Zarzeczu, w którym Wojskiego szukać trzeba było.
— Ino na dach patrzcie, — rzekł Harkiewicz — gdzie dudki siedzą, tam ich pewno znajdziecie.
Nie było sposobu dopytać nic, a tu czas upływał.
— Kazał nam Książę się z panem poradzić — zakończył mój towarzysz — cóż nam radzicie?