Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 01.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

nonik i Julian. Hrabina przez wierność zasadom wstała na powitanie duchownego i chciała go nawet pocałować w ramię, do czego jednak nie przyszło. Uśmiechem potem przyjęła bladego Julka... i... wszyscy miejsca zajęli. Carita nie spuściła ani na chwilę z oka młodzieńca, który jej był zapowiedziany jako pièce de resistance, zdawała się z głęboką uwagą badać z twarzy i postawy czem i kim on być mógł. Zapatrzyła się nawet tak bardzo iż Margocki jej szepnął.
— Zgubiony jest, a ja zakład wygrałem.
Julian wszakże oczów tych zrazu nie postrzegł, był nieco zmięszany... przyglądał się hrabinie i jako medyk mimowolnie myślał o temperamencie jaki powierzchowność zdradzała. Nierychło dopiero oczy podniósłszy spotkał wejrzenie Włoszki i — olśniony widocznie zapatrzył się w nią — typ był dlań nowy.
Zosia jak w pierwszej chwili nie okazała najmniejszej trwogi, tak też pozostała panią siebie do ostatka. Na pannie Klarze znać było przejęcie ważnością tego uroczystego aktu i obawę aby siostrzenica nie strzeliła umyślnego bąka.
Zbliżyła się do Zosi Carita i bardzo uprzejmie starała się ją zabawić. Młody też hrabia, który miał wzrok równie słaby jak matka, szkiełko aż wbił w oko by się lepiej Zosi przypatrzeć.
Nawykły po miastach i po salonach, do przywiędłych nieco lub sztuką odświeżonych twarzy, zachwycony był urokiem tej prawdziwej młodości, tej wiosenki wesołej, niewinnej, która błyszczała w oczach dziewczęcia.
Odciągnął na bok Margockiego.
— Ależ to dziewczyna! — zawołał, — ah! ça! jeśli