Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/124

Ta strona została skorygowana.

— A co to pomoże? — odparła — myśl, nie myśl, teraz los rozstrzyga. Jeżeli w czas dojedziesz do Podrańcza... możesz wygrać sprawę, spóźnisz się — no — to zostaniecie z czem byliście...
— Prababcię, rzekłem, szacują na półtora miliona — mówią o stosie starych pończoch w zamkniętym pokoju, natkanych dukatami...
Emilia westchnęła — każże jechać prędzej...
Nieprędko dopiero ochłonąwszy z wrażeń po Chełmicy — Emilia spokojniejsza zwróciła się do mnie, lecz nie była taką, jaką się ją widzieć spodziewałem po dawnej jej ku mnie życzliwości. Roztargniona, zimna, uśmiechała mi się, widocznie myśląc o czem innem. — Ja też więcej o prababce niż o niej myślałem. Od tylu lat jesteśmy z nią poróżnieni i nie z winy Mamy, ale przez ludzi — jednego mnie czasem przyjmowała jako tako... Któż może wiedzieć, czy ja potrafię ją poruszyć przybyciem mojem?
Staruszka całe życie najdziwaczniejszą była w postępowaniu.
Z Emilią umówiliśmy się, aby mnie wyrzuciła do hotelu, zkąd natychmiast wyjechać miałem... Nie było czasu wstępować do hrabiny Marji. Pożegnaliśmy się dosyć czule. Chwyciła mnie za ręce. — Kuzynku, rzekła ze wzruszeniem — pamiętaj, że nikt ci lepiej nademnie nie życzy, bądź co bądź, na moją