Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

wiem co cierpię, co mnie kosztuje nie widzieć jej; wyrzec się, gdy nic prócz pojęcia świętego obowiązku, do tego mnie nie zmusza.





18. Września.

Dziś mieliśmy długą rozmowę ze starym przyjacielem; jak zawsze udawał że w nic nie wierzy i zapędziwszy się wydał z tem co umie, a co ukrywa jak występek. Dla czegoż, spytałem go, zaszliście tak daleko, głęboko w naukę, której żadnej nie dajecie wiary, co dla was jest tylko umysłowym łamańcem, gimnastyką myśli?
— Tere fere! — odrzekł, — naprzód ja nic nie umiem! A jeśli co tam gdzie i pochwyciłem, to powiem waści tak. Oto drudzy kiedy im źle na świecie, uciekają się po konsolację do butelki, inni do gry, inni w rozpustę się nurzą, inni muchy biją i fajkę palą dla dystrakcji, a ja czytam i potrochu uczę się.
— Nie wierząc w naukę.
— Wybacz kochany Juljuszu, gdy ci to powiem; nie ma niepewniejszego nic nad naukę. Człowiek ma przed sobą niezmierzony świat, niepoliczone twory, ogrom nieprzebyty faktów i stosunków. Nauka, umiejętność są poznaniem, są opanowaniem tego ogromu, są wykryciem praw, któremi się on rządzi. Tymczasem każdy szuka, grzebie się za nauką w swoim kątku i z odłamku buduje prawo na całość; każdy co innego papla, każdy odrobinę prawdy uszczknął, a nikt nie doszedł całej. I tak być powinno. Walka umysłowa ze światem, który człek podbić usiłuje potęgą swą duchowną, jest i będzie