— Do polic j! budników! karauł! zakrzyczał Sędzia; gwałtownik! rozbojnik! Biegajcie, rzekł do ludzi, do części.
— Kto się krokiem ruszy w łeb palę. Sędzio, radzę, komu życie miłe, niech stoi jak wryty, bo dotrzymam słowa. Stary jesteś Sędzio, wstydź się! a tak zazdrośny! Znasz historyjkę tego psa, co na sianie leżał i krowie go nie dawał!
— Ja stary! ja pies! a! a! wołał Sędzia. Precz mi ztąd! precz, bo zabiję! ja zabiję! co napadnę to pochwycę, uciekaj!
— Czekam z rąk pańskich, rzekł zimno pan Karol, czém mnie chcesz uderzyć, bij. Sprobuj, ciekawy jestem ile też jeszcze zostało tobie siły, po dwuch żonach! Ale to tylko strachy na lachy! Nie zabijesz panie Sędzio. Ot lepiéj, zgodnie, pięknie, daj mi cygaro lub fajkę tytuniu, wypaliłbym nim pójdę, bo od rana nie miałem czasu dymu powąchać.
Na te wpół szyderskie, wpół obojętne słowa, ścięła się krew w żyłach starca, ale z gniewu, który doszedł do najwyższego stopnia, trząsł się tylko, nic mówić nie mógł, a dwie łzy spłynęły mu po rumianych policzkach.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.