— Stara! krzyknął, strzeż się, znasz mnie, wiesz już co ja umiem.
— A cóż umiesz? zabijać! — wzrokiem i ręką, przerwała nieustraszona, ale moje dni policzone, nie boję się nikogo, dość już żyłam na tym świecie, stanął mi świat w gardle kością.
— No, bez lamentów, dawaj jeść, jeśli masz co, i koniec.
Przez cały ciąg téj rozmowy Gustaw wcale się do niéj słowy ani ruchem nie wmięszał, stał w oddaleniu milczący i przebierał palcami po szybie stłuczonéj.
Stara poszła nareszcie do szafki stojącéj w kącie, wyjęła z niéj potłuczone półmiski, talerze, zaschłą pieczeń i inne resztki obiadu. Jak tylko postawiła je na stole, Karol rzucił się chciwie i pożerał, rozdziérał, chwytał, rozrzucał kości do koła, nie odzywając się ani słowa więcéj. Gustaw niekiedy ukradkiem patrzając na niego jadł powoli, wkrótce wstał jakby nasycony, i milczący, poszedł znów bębnić palcami po szybie.
Karol dłużéj siedział za stołem, potém otarł usta, rzucił dwa złote, porwał płaszcz
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.