Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

posunął się ku nim, gumienny zadrżał, zatrząsł się i ogromniejszym jeszcze głosem zawołał.
— Idźcie z tąd, idźcie z tąd! —
— Leżałbyś stary! — rzekł Janek schylając głowę i wciskając się do izdebki. — A! a! — krzyknął, widząc Anusię przytuloną w kącie — ot i ptaszek. A co! znalazłem cię gołąbko! —
Opisać wyraz jaki przybrała twarz dziada, gdy się te słowa słyszeć dały, niepodobna. Oczy zdawały mu się wyskakiwać na wierzch, ręce dygotały, usta zadrżały i padł obłąkany na poduszkę, rycząc niewyraźne słowa.
Baba ciągnęła Janka za połę, wołając: — Patrzajcie! chcecież go zabić! Idźcie z tąd! idźcie z tąd. —
Anna, zaledwie ją doszedł krzyk starca w kątku, w którym stała przytulona, zobaczywszy drzwi wolne, bo Janek wszedł był do alkierzyka, rzuciła się w nie i nim ją mógł pochwycić, przedarła się do piérwszéj izby i padła u łóżka dziadowskiego. Jeden z psów Janka, pochwycił tylko uciekającą za fartuszek, i oddarł szmat jego. Niezlękniona tém wcale, porwała za rękę starca, i poczęła ją całować, usiłując go przyprowadzić do przytomności.
Janek, który dotąd na nic nie zważał, usłyszawszy głos starego chrapliwy, i podobny do ryku, przeląkł się, i włosy mu na głowie kołem stały.
Powolnym krokiem jakby pijany, wyśliznął się z alkierza i nie idąc już do Anusi, która schroniła się pod skrzydło śmierci, usiadł o podal na ławie, okiem ją tylko mierząc zaognioném.
W tém dzwonek dał się słyszeć.
Marek z xiędzem jechali, i wózek proboszcza stanął u progu lepianki; a Bóg przychodził do ubogiego, by go w drogę wieczności prowadzić. Domyślił się Janek po dzwonku,