Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/209

Ta strona została skorygowana.

ni — jest to sekret poliszynela. — Cha! cha! śliczna, jak różyczka świeżo z pączka rozkwitła, szambelanówna przybyła tu z poczciwym, ślepym tatulem, Polonusem z za kordonu, jm. panem Je Burzymowskim, a imię jej Sylwja!!
Jeszcze ostatniego wyrazu nie dokończył, gdy ode drzwi poskoczył ku niemu Grabski, rzucił mu rękawiczkę w twarz i krzyknął głosem wielkim:
— Kłamiesz! jesteś oszczercą!
Blady, straszny stał z pięściami zaciśniętemi.
Około stołu ruszyło się wszystko, ludzie zbili się w kupę, otaczając dwu przeciwników.
Ten, który dostał w twarz rękawiczką, niejaki Odrzyński, młody, płochy człek, bełkotał tak zmieszany, że go zrozumieć było niepodobna.
Przyjaciele jego zaczęli na Grabskiego napadać.
— Kto waćpan jesteś? jakie masz prawo mieszać się do tej sprawy?
Hałas się stał wielki, drzwi zamknięto od sali.
— Jestem bliskim krewnym panny szambelanówny Burzymowskiej, — zawołał Grabski — zowię się Mieczysław Grabski — mam prawo stanąć w obronie pokrzywdzonej potwarzą nikczemną i lekkomyślną kobiety. Gdybym zaś innego nie miał prawa i powodu nad oburzenie przeciwko niecnemu kłamstwu — to starczy.
Wśród wrzawy i gwaru, jedni zaczęli stawać po stronie Odrzyńskiego, drudzy się za Grabskim ujmowali.
— Panowie, — odezwał się, głos podnosząc, bankier, który tymczasem z bardzo zimną krwią karty swe przetasowywał umiejętnie i gotował się ciągnąć bank znowu. — Panowie! Wszystko to bardzo jest pięknem, dobrem, rycerskiem, ale tu ani miejsce ni czas do paladynowania!
Umówcie się sobie na jutro do szopki w Łazienkach, na Wolę, do Bielan, a niech my ludzie niewinni, co stajem do walki z losem, nie cierpimy za cudzą sprawę...