Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/305

Ta strona została skorygowana.

— Ale ja dziś szczególniej potrzebuję tej nogi, — zawołał Grabski — ruchu swobodnego i zdrowia! Jutro niewiele mnie obchodzi! Dziś! dziś mi zdrowia potrzeba! Zlituj się, doktorze, przestań myśleć o jutrze. Zaklinam cię.
Doktór przyjął to ruszeniem ramion.
— Nie godzi się tak czynić! — odparł sucho.
— Ja mam obowiązki — począł Grabski niecierpliwcie — i ręczę wam, że, nie zważając na żadną ranę, będę je spełniał, choćby się mój stan miał pogorszyć.
Lepiej więc z dwojga złego, abyście mi ją zgoili czem prędzej.
Pomimo oporu lekarza, Grabski wezwał potajemnie felczera i kazał mu ranę goić czem prędzej, bądź co bądź.
Sprzeciwiał się i on zrazu, twierdząc, że się to później odezwać może, lecz pokonany nadzieją przyobiecanej nagrody, milcząc, wreszcie zgodził się na żądanie pacjenta.
Stan zdrowia Sylwji, wedle przewidywania lekarzy, acz powolnie, polepszał się. Siły, przytomność, pamięć wracała, ale razem z nią smutek się zdawał rosnąć.
Mówiła mało, a gdy Czeżewska lub majorowa, odwiedzająca ją aż nadto często, rozpoczynały rozmowę, zamykała oczy, udawała śpiącą, ażeby jej uniknąć.
Doktór Witaczek, który był nadwornym Pod blachą, zdawał o stanie chorej raporta i on to zapewne urządzić musiał, upatrzywszy chwilę, gdy się Grabski oddalił, że niepostrzeżenie, z wielkiemi ostrożnościami wpuszczono płaszczem otulonego mężczyznę na górę.
Majorowa stała na straży.
Łatwo się domyśleć, że nieznajomym tym był książę Józef, który oddawna domagał się widzenia z Sylwją.
Zdawało mu się, że jej przyniesie pociechę, że przyśpieszy wyzdrowienie.
Jakkolwiek płochym być może mężczyzna w stosunkach z kobietami (a w owych czasach panowała