Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/309

Ta strona została skorygowana.

Na dole stała straż, pilnowano, aby się mógł niepostrzeżenie wyśliznąć, jak przyszedł, ale nie ręczę, czy nie był obserwowany.
Hm? jak to pan znajduje?
Grabski milczał, oczy wlepiwszy w podłogę.
— Gdy później wróciłam do Sylwji, — mówiła dalej Wojska — znalazłam ją siedzącą na łóżku, z rumieńcami wypieczonemi, prawie w gorączce. Poczęłam, żadnych jej nie czyniąc wyrzutów, pytać, jak się czuje? Odpowiedziała mi, że jutro chce wstać, że pragnie jeszcze i potrzebuje być zdrową.
Siedziałam potem długo, sądząc, że się ze mną zechce z zaufaniem rozmówić jak dawniej.
Mówiła tylko o rzeczach obojętnych — nic i nic!
Ja dla niej już żadnego nie mam waloru!
Grabski słuchał pogrążony w sobie, nie okazując Czeżewskiej, jakie to na nim czyniło wrażenie. Zabolało go, że stosunki, które za zerwane uważał, na nowo się zawiązywać zdawały. Należało mu otwarcie się o tem z Sylwją rozmówić, wahał się ze względu na stan jej zdrowia.
Wszystkie jego plany, projekty przyszłości, jakie sobie roił, znowu zachwiane były. Ta, której on nazywał się opiekunem, wyłamywała się zwolna z pod jego opieki.
Domyślając się nie bez podstawy, że doktór mógł być pośrednikiem w tej sprawie, Grabski tegoż wieczora do siebie go na dół zaprosił.
— Szanowny panie, — rzekł do niego grzecznie — nie weźmiesz mi tego za złe, jako krewnemu i opiekunowi tymczasowemu panny Sylwji, gdy go zapytam, dlaczego bez mojej wiedzy ułatwiliście odwiedziny, niewłaściwe dla chorej, kompromitujące ją, mnie nieprzyjemne, a sądzę, że i dla zdrowia pacjentki niebardzo korzystne.
Doktór, na chwilę zmieszany, natychmiast swą doktorską śmiałość odzyskał.
— Wiesz pan już o tem? — rzekł. — Właśnie ja sam go o tem miałem uwiadomić.