Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

— I trzymał pod kluczem.
— Naturalnie, inaczej by jej nie miał.
— A kupił ją drogo, drogo; mówią, że gdy do targu przyszło, dziewczynę postawili na jednej stronie szali, na drugiej kładli worki ze złotem, aż złoto przeważyło.
— A to złoto — spytała Annunciata — nie dla niej było?
— Nie, naturalnie że nie! dla kupca, co ją z sieroty wychował.
Fortunato!
— Kupiec uciekł, Andrea zamknął swój skarb w domu. — Ale się nim nie cieszył długo... Malarz ją malował, rozkochał, namówił i wykradł.
— A Maledetto.
E matto. Oszalał. Patrzajcie! patrzajcie!
Starzec biegał ulicą i zatrzymywał z kolei przechodniów.
— Widziałeś Pepitę? Tędy poszła. — Oddaj mi Pepitę. — Niektórych cisnął za gardło i szamotał się z nimi, pieniąc ze złości.
A chłopcy ulicznicy wykrzykiwali do koła skacząc:
— O tu — o tu Pepita! O tam poszła, patrzajcie! o tam!
I Andrea rwał się na wszystkie strony. Nagle jakby siłą niewidomą pchnięty, poskoczył szalony w środek ulicy, pod koła wozu, który mułem strojnym w brząkania zaprzężony, z wolna postępował.
Na wozie tym wysokim o dwu kołach, strojny w oliwkową aksamitną suknię, całą nabitą guzami, siedział podżyły mężczyzna dumnej postaci.
— Paolo, Paolo! oddaj mi Pepitę, przeklęty, wszak-