ściągano. Zresztą byłem pewny, że ubogie, jak ja młodę chłopię, ani przyjemności gospodarzowi, ani towarzystwu wesołego nie przyniosę żywiołu, ani się do ich tonu nastroić potrafię.
Przeszedł ten dzień, i wiele innych, spotykałem pana Jana na ulicy, dosyć ładnym jeżdżącego powozikiem, to z damami jakiemiś za miastem na Pohulance, lub w Tivoli, kłanialiśmy się sobie zdaleka, alem go unikał. Dziś już nie zajmował mnie tyle, bo przestał być dla mnie fenomenem moralnym, a stał się jedną z najpospolitszych postaci, jakich po miastach wszędzie pełno. Jużem go miał za całkowicie zatraconego, gdy niespodziane spotkanie dowiodło mi, że Abel, jak go nazywał, żył w nim jeszcze, choć Kain panował.
Któż nie zna tęsknot młodości, tych gwałtownych porywów ku niebu, któremi dusza z nas wyrywa się znużona w niebieską krainę ku Bogu. Jakkolwiek słodkiemi są szały i marzenia dwudziestoletnie, i tych nie wystarcza człowiekowi — cała teraźniejszość i cała przyszłość nie napoją go nigdy, musi w przestankach uciekać się do modlitwy, i łzami, których źródło jak Nilu
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Podróż do miasteczka.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/f/f2/J%C3%B3zef_Ignacy_Kraszewski_-_Podr%C3%B3%C5%BC_do_miasteczka.djvu/page113-1024px-J%C3%B3zef_Ignacy_Kraszewski_-_Podr%C3%B3%C5%BC_do_miasteczka.djvu.jpg)