Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

118
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

ciła? One to wszystkie takie ile ich jest... co do nogi... i moja nie lepsza... Ale jakże się to stało?
— Daj mi pokój panie Horyłka... jestem strudzony, potrzebuję spoczynku, a mówić o tém mnie boli.
— No! to dobranoc!
Gospodarz wyszedł, słychać było jakieś szepty w korytarzu, długo w noc trwało chodzenie, narady, jakiś niepokój w gospodzie, nareszcie ucichło... Stanisław zaryglował drzwi, a pudełko powierzone mając jutro odwieźć do Branta, zarzucił tylko bielizną, aby go kto nie zobaczył.
O świcie niemal obudziło go gwałtowne stukanie do drzwi.
Był to usłużny gospodarz, niosący sam kawę ranną Szarskiemu.
— Dzień dobry! Myślałem, że już pan wstał... Jakże się spało? Może panu potrzeba usługi? Hersz poczciwy i sprawny stoi na rozkazy, i mój Piotrek także. Ale, ale! jest tu ktoś, co się chce widzieć z panem.
— Kto?
— Nie znam, podobno kupiec jakiś!
— Tak rano?
— Mówi, że to coś pilnego.
— Pilnego? wprowadźże go pan proszę...
Przeczuwał już Szarski co go czekało — jego, co kłamać nie umiał, któremu najmniejszy fałsz palił usta. Potrzeba było przyjąć albo walkę otwartą, niebezpieczną, zgubić ją, lub kłamać i udawać! Musiał, ale cierpiał, i płomień go oblewał na samą myśl fałszu, którym się splamić musiał.
Drzwi się otworzyły, i wszedł blady, z zaciętemi usty, z niespokojném wejrzeniem Dawid Białostocki.. Nie kiwnąwszy nawet głową, nie skłoniwszy się, nie