Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

177
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

— Czekaj! wstrzymał go Hipolit: zamąciłbyś reprezentacyę... niech się skończy sztuka... ochłoń sam wprzódy, możesz zrobić głupstwo, jesteś jak opętany! Ale któżby się był spodziewał, że ci takiego niepokoju napędzę!... Ktoby się był domyślił!
W ciągu następnych aktów, Smaragdina występowała ciągle, gdyż rola jéj była jedną z najgłówniejszych w sztuce. Stanisław pożerał ją oczyma, drżał, dostawał dreszczu, unosił się, płakał... A ona, ona, przelotnie parę razy spojrzała ku niemu, i jakby zajęta cała rolą swoją, zdawała się całkiem wcielona w istotę, którą przedstawiała, nie zmieszana żadném osobistém wrażeniem. Tylko coraz goręcéj, coraz ogniściéj w rozwoju dramatu i sytuacyi występowała w swojéj poetycznéj roli, któréj w końcu wielka boleść nadaje charakter dziki i srogi.
Zkąd w téj duszy znaleźć się mogły i zabrzmieć nowe struny, na których tak mistrzowsko grała? Zkąd taka znajomość natury ludzkiéj, jéj uczuć i odcieni, to wcielenie się i zjednoczenie z utworem poety? Stanisław nie pojmował. Wsparty na dłoni patrzał i zazdrościł sercem wszystkiemu temu, co ją przez te dwa lata rozwijało, kształciło i wzniosło; myślał wzdychając, że znowu nie tę spotka Sarę, jaka mu porwana została.
Nie śpieszył już nawet za kulisy, gdy na ostatni akt i krzyk śmiertelnéj rozpaczy zapadła zasłona wśród szalonych oklasków, tak się obawiał znaleźć w niéj to, co spotkał w Adeli. Zmienność, dziwaczność, smutne prawo natury ludzkiéj przychodziło mu na pamięć.
Wtém uczuł się za suknię pociągniętym z orkiestry,