Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

205
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

mując na barki swoje, obowiązywał się ich bronić. Ten i ów występował przeciwko niemu, widząc, że nie ma ktoby go bronił; a że Stanisław rozmaitością pracy wadził wielu, wielu też w różny sposób odzywało się przeciwko niemu. Nawet tam, gdzie krok pierwszy postawił, gdzie był na czele i otworzył wrota usiłowaniom naśladowców, starano się o nim zapomnieć, wiedząc, że się o swe prawa dopominać nie będzie.
Strona materyalna tego życia złożonego z drobniutkich a ciągłych męczarni i nieustającéj pracy — nie była także godna zazdrości; stykało się ono nieraz z nędzą, i w izdebce pracownika czasem brakło grosza na chleb powszedni. Ale on znosił to lekko i z uśmiechem, oddając z dwojga sukni mniéj potrzebną, z rezygnacyą Dyogenesa, odrzucającego czarkę w przekonaniu, że dłoń ją zastąpi. Księgarze robili powoli grosz, spekulując na pismach jego; ale gdy mu się zdarzyło wyższéj nieco zażądać ceny, któraby gdzieindziéj mało co przeszła zapłatę kopisty, oburzali się, krzyczeli, wołali na chciwość!
— Jak można wymagać za to pieniędzy? — odzywali się z zapałem — takich ogromnych pieniędzy! po kilkaset złotych, po tysiącu za tom, naprzykład! To okropne! to zgroza! to zdzierstwo!
I zaczynali dowodzić, że tracą, że ogromnie tracą, że się poświęcają, a tracąc tak, powoli robili fortunki, składali pieniądze w bankach, gdy ci, którym szczodrze płacili to bibułą, to ich własnemi dziełami, wystawianemi w rachunkach po księgarskiéj cenie, często byli bez bótów, jeśli bót z zapracowanego grosza kupić było potrzeba.
Jednemu tylko Bazylewiczowi szło dobrze, bo