Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

206
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

człowiek też ten stworzony był nie na posłannika myśli, ale na handlarza. Ciągle wydawał coś z pomocą prenumeraty, rozdawał bilety, podejmował się druków pism cudzych, i nareszcie począł bez żartu o założeniu handlu przemyślać, gdy mu wdówka i jéj posag uśmiechnęły się w samą porę. A że jego spekulacye trąciły sklepem i Żydkiem, porzucił je dla umizgów. Baron Hollar został wreszcie odprawiony chłodem, a Bazylewicz formalne przyjęty, naznaczono nawet dzień ślubowin.
W wigilię dopiero dnia tego uroczystego, uszczęśliwiony literat przypomniał sobie dawnego kolegę Szarskiego, i postanowił prosić go za drużbę. Zapomniane zostały wszystkie dawne urazy, i Bazylewicz byłby go na wielkie nalegania ciekawéj wdowy wprowadził wcześniéj do jéj domu, gdyby się był w nim nie obawiał współzawodnika. Pani Lidzka ciągle tego się natarczywie dopraszała — Bazylewicz wymawiał się to niebytnością, to dziwactwem i dzikością poety.
Wieczorem w przeddzień ślubu wszedł na Zarzecze do cichego domku Stanisława z tą swoją zwykłą miną szumną, i wprost wyciągnęł rękę do Szarskiego.
— No — rzekł — dawny kolego.., czas się nam znowu zbliżyć do siebie. Ja się jutro żenię; chcę, byś był mojego szczęścia świadkiem.
— Ja?
— Tak, proszę cię za drużbę, tego mi odmówić nie możesz.
Stanisław zmieszał się trochę.
— A! rzekł naiwnie: wszak tu będzie potrzeba fraka... a ja...
— Jak to? ty fraka nie masz?