Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

231
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

więc względów był to człowiek salonowy, wykształcony, miły, pełen talencików przyjemnych, zawsze gotów w dobrém towarzystwie poświęcić ile chciano godzin na nice i zabawki.
Literaturę nosił jak tabakierkę w kieszeni; kto tabakę zażywał, tego nią częstował. Na palcach nie miał plam od atramentu, na nosie nie dźwigał okularów, czasem nawet taił się trochę z tém, że czytać lubi; ale w towarzystwie stosowném nikt go nie przegadał, i gdy się dorwał kazalnicy, nie było sposobu wtrącić słowa, cóż dopiero stanąć w oppozycyi! Któżby mu sprostał, gdy sypnął słowy, nazwiskami, ironią, dowcipem i garścią autorytetów?
Zresztą, pro et contra brał sam na siebie, i w przeciągu pół godziny utrzymywał czasami, że białe było białém, czarném, a mogłoby nawet być czerwoném.
Bóg wie, jaki wypadek zapędził tego muz i Apollina kochanka do państwa Szarskich. Zdaje się, że jadąc z jednéj stolicy do drugiéj, spodziewał się tu znaleźć księcia Jana, z którym był dawno w przyjaźni, a że pana Adama znał dobrze i cenił... kuchnię jego, postanowił zatrzymać się i spocząć w Mruczyńcach.
Jakoś tam przypadła mowa o literaturze.
— Szarski? rzekł dylettant — Szarski!... ale jeden Szarski jest wielce obiecującym pisarzem... poetą... pracuje ogromnie... to imię mi znane. Czy to krewny, czy imiennik państwa?
— Tak... imiennik... wykrztusił zafrasowany pan Adam, bojąc się bardzo przyznawać do blizkiego pokrewieństwa, bo nie wiedział z jakiéj strony uważane być może.
— Czytałem kilka jego rzeczy, mówił daléj dylet-