Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.

243
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

magała nawet nieco do rozwinięcia się przywiązania swéj córki częstym pobytem w Krasnobrodzie. Pobyt ten ubarwiała przyjaźń dwóch matek, przywiązanie Mani i Marylki; ale niestety! widywanie się Stasia z piękną sąsiadką nic prócz czułéj, serdecznéj nie zawiązało przyjaźni.
Trochę to niecierpliwiło panię Brzeźniakową, która rada była przyśpieszyć koniec dla swego uspokojenia, nie wątpiąc, że byleby Marylka chciała i umiała, Stanisław zarazby jéj padł do nóg.
Po dwutygodniowéj jakoś niebytności w Krasnobrodzie, z przestrachem dowiedziała się historyi siana zmokłego, odprawienia Stanisława (tak to ludzie nazywali), zdania gospodarstwa Jędrusiowi i projektowanego wyjazdu poety do Wilna. Strach ją ogarnął większy jeszcze, gdy postrzegła bledniejącą Marylkę i śpiesznie dla pokrycia wrażenia wymykającą się z pokoju. Nie czekając niedzieli, pojechały do Krasnobrodu, a tu gdy się dwie staruszki sam na sam zamknęły, sędzina zaraz potwierdziła przyjaciołce, co jéj wprzód sąsiedzi donieśli.
— Jak to? i ty go tak puszczasz do Wilna? spytała Brzeźniakowa.
— A niech jedzie! odparła sędzina. On się tu nudzi, potrzebuje tych swoich książek, miasta, towarzystwa mądrego, cóż on tu z nami skorzysta?
Brzeźniakowa głową tylko pokiwała.
— A nie lepiéjżeby było, — odezwała się — ożenić go gdzie z jaką poczciwą dziewczyną i dać mu gosposię i gospodarstwo?
— Zmiłuj się serce! przerwała sędzina: taki on gospodarz jak ja mniszka... ot to... kulą w płot. Toż on mi tu chłopów na dziadowskie bicze porozpuszczał.