Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/254

Ta strona została uwierzytelniona.

244
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Brzeźniakowa zamilkła znowu, westchnąwszy głęboko.
— On sobie jutro już jedzie, dodała matka; a aż z oczu mu patrzy, że dusza się do miasta raduje.
— Jutro jedzie! zakrzyknęła sąsiadka przestraszona, — jutro!
— Już mu Jędruś i bryczkę kazał wyrządzić.
Tak było w istocie, a Marylka uwiadomiona także o tém od Mani, pobladła straszliwie, i choć kryjąc swe wzruszenie uśmiechała się, łatwo było dostrzedz, jak ją ta wiadomość przeraziła.
Stanisław nadszedł za niemi do ogrodu, prawie wesół, i podał ochoczo rękę dziewczęciu.
— A co panno Maryo! rzekł — wie pani, że poczciwy Jędruś zdjął mi garb z pleców i dał abszyt?
— A! wiem, i pan uciekasz!
— Jadę od jednéj pracy do drugiéj!
— Tak, nawet bez żalu po wsi, po matce, po siostrach.
— Jak to? bez żalu? a tóż pani powiedział?
— Wszak to widać po panu!
— Bo najczęściéj żal tam jest właśnie, gdzie go nie widać. Nie wierz pani nigdy temu, który się z nim bardzo pokazuje i przechwala.
— Tak! odparła Marylka; ale i najprawdziwszy żal, kiedy jest, a głęboki, a wielki, to go pierś nie wstrzyma, słychać go w głosie, widać w wejrzeniu, spętany wybucha jakimś jękiem mimowolnym... Zdaje się, żebym go po ruchu nawet poznała... O! pan nas nie żałujesz!
— I owszem pani!
— A jedziesz?...
— Bo mi wmówiono, że tu nie miejsce dla mnie,